czwartek, 30 grudnia 2010

Gry są do grania?

Ostatnio w kilku miejscach spotkałem hasło: "Gry są do grania" (czasem z dopiskiem, na przykład: "...nie do czytania"). To dobra okazja, żeby przez chwilę się zastanowić, po co właściwie ta fraza jest używana. Istnieją tutaj dwie zasadnicze możliwości, a ponieważ druga z nich jest bardzo szkodliwa, zamierzam krótko się z nią rozprawić. Nie będzie to dyskusja z rzecznikami takiego poglądu, nie oni są adresatami tego wpisu (nie będą go raczej zresztą czytać) – kieruję go do osób, które z nimi się spotykają. Można potraktować ten post jako narzędzie intelektualnej samoobrony.


Po pierwsze zatem, za pomocą rzeczonego określenia można przekazać prostą informację o typowym (ale nie wyłącznym) przeznaczeniu gier. Czasem ten zabieg się przydaje – na przykład wtedy, kiedy początkujący autor settingu zamierza dokładnie opisać historię świata, a my chcemy go od tego odwieść, bo sądzimy, że przeszłość uniwersum ma mizerne przełożenie na rzeczywistą grę.

Taką perspektywę prezentuje np. Światotworzenie Andrzeja Stója i z pewnością nie jest ona szkodliwa. Podobnie będzie pewnie wówczas, kiedy ktoś stosuje hasło "Gry są do grania" dla promowania poglądu, że nie należy recenzować podręcznika RPG przed zagraniem – ale nie traktuje owej frazy tak, jakby była ona prawdą objawioną.


Po drugie jednak, można wykorzystywać wspomniane hasło w sposób irracjonalny, jako element ideologii. Zakłada się wtedy, że granie jest jedyną uświęconą funkcją gier, a każde inne ich użycie (np. rozmowa o nich) będzie miało charakter świętokradczy. Tak jak w każdej ideologii, zagadnienie ściśle kulturowe próbuje się przedstawić jako kwestię natury. Zdanie "Gry są [tylko] do grania" nie różni się pod tym względem od popularnego tu i ówdzie stwierdzenia "Seks jest [tylko] do rozmnażania". (Oczywiście, obydwa są nieprawdziwe).

Takiego ideologa można przyrównać do najgorszego wariantu kaznodziei. Prezentuje on swoją prawdę jako rzecz całkowicie oczywistą, z którą żaden myślący człowiek nie może się nie zgodzić. Równocześnie nie zauważa własnych sprzeczności (na ich wytknięcie reagując erystyką). A przecież zdanie "Gry są [tylko] do grania" jest samo w sobie absurdalne, bo piszący je człowiek już włącza się w rozmowę o RPG, zamiast w nie grać.


Argumentacja w dyskusji z ideologiem "gier do grania" jest zasadniczo bezcelowa: trudno dyskutować z kimś, kto nie uznaje zasady niesprzeczności. Sądzę jednak, że o pewnych argumentach warto pamiętać – czy to na własny, prywatny użytek, czy też na potrzeby osób, które akurat nie rozpoznały w ideologu ideologa.

Przede wszystkim: "typowe" to nie to samo co "jedyne". Na przykład sam mózg człowieka zdecydowanie nie jest ani do czytania, ani do pisania. Nie takie są funkcje, dla których pełnienia został ewolucyjnie ukształtowany. Zgodnie z logiką ideologii oznaczałoby to, że wszelka lektura jest grzechem, bo oddala nas od świętego celu mózgu – podobnie jak robienie z RPG innych rzeczy niż granie oddala nas od ich uświęconego przeznaczenia.

Przydatna będzie tutaj krótka lista rzeczy innych niż granie, które można robić w związku z RPG. Otóż można: gromadzić kolejne książki i nieoficjalne materiały, zbierać erpegowe inspiracje, jeździć na konwenty, prowadzić na nich prelekcje albo brać udział w warsztatach, publikować wpisy blogowe, uczestniczyć w dyskusjach internetowych, pisać artykuły, przygotowywać scenariusze, pracować jako tłumacz, korektor czy redaktor, tworzyć własne gry, wprowadzać do RPG nowych graczy. I tak dalej, i tak dalej. Erpegowiec wcale nie zawsze i nie wszędzie musi być graczem.

Naturalnie, ideolog "gier do grania", aby zachować choć pozory konsekwencji, musi negować takie aktywności. Dość standardową metodą jest tu stwierdzenie, że mają one charakter kompensacji: tak naprawdę (zwróćcie uwagę na wyłaniający się tu wątek natchnionego psychoanalityka!) tacy ludzie chcieliby grać, ale z jakiegoś powodu zadowalają się czynnościami zastępczymi. Być może nie zdają sobie sprawy z tego, co dla nich przyjemne albo dobre, i należy ich uświadomić?

Przy tej okazji ujawnia się niezdolność (albo niechęć) ideologa do przyznania, iż inni ludzie mogą czerpać przyjemność (korzyści, satysfakcję) z odmiennych aspektów gier RPG niż on sam. Odpowiedź na takie dictum nie jest trudna, starczy przypomnieć najbanalniejszą prawdę ludowej psychologii. Ludzie są różni – i tyle.

Nieco subtelniejsi ideolodzy będą może sugerować, iż wyliczone powyżej aktywności mają sens, ale tylko jako przygotowanie do sesji. Również i taki pogląd obala jednak sama rzeczywistość, pokazując liczne przykłady osób, które są całkowicie zadowolone z tego, co robią, mimo że nie przekłada się to bezpośrednio na częstość i kształt ich sesji. Wypada jedynie powtórzyć: ludzie są różni. Ta prosta prawda często umyka ideologom.


Oczywiście, konsekwentni kapłani ideologii "Gry są [tylko] do grania" nie będą pisać komentarzy pod tym postem. Nie będą go nawet czytać, bo byłoby to grzechem przeciw ich świętemu przykazaniu. Składam im więc życzenia zaocznie: wielu udanych sesji!

Wszystkim pozostałym natomiast życzę, aby nie przejmowali się zbytnio ideologami "gier do grania". Skoro argumentacja jest bezcelowa, to najlepiej kogoś takiego zignorować i liczyć na to, że się nawróci. Być może już w 2011 roku?

10 komentarzy:

  1. Sporo komentarzy jest pod identycznym wpisem na blogu polterowm, więc linkuję dla zainteresowanych:

    http://polter.pl/Scobin,blog.html?10384

    OdpowiedzUsuń
  2. O, gdybym wiedział, że tu też się pokaże Twój wpis, to tutaj bym wrzucił to, co Ci w mailu napisałem. :)

    Pozdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Może teraz wrzucisz? :) A ja przekleję swoją odpowiedź. :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę nie rozumiem całego problemu. Weźmy taki pogląd: granie jest podstawową aktywnością rpgową. Wszystkie inne - blogi, fora, scenariusze, konwenty, pokazywanie hobby innym graczom - jest aktywnością wtórną. Wiemy że nie znaczy to że gorszą i tak dalej. Ale jeśli ktoś nie gra - to nic mi po jego tekstach, blogach, prelekcjach, i tak dalej. Bo jeśli biorę grę czy scenariusz, chcę żeby zasady / co-tam-jest-w-scenariuszu działało, a tego nie wiadomo bez testów; jeśli ktoś mówi o technikach na prelekcji, chcę żeby były to techniki które faktycznie wykorzystuje; i tak dalej. Jaki z tym jest problem? Wydaje mi się że wszystkie osoby stosujące ten slogan mają takie odczytanie (a nie: granie jako typowe, tylko granie) z tyłu głowy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki za komentarz!

    Oczywiście w notce sprowadziłem problem do absurdu (Tuwim zrobiłby to lepiej, ale nie jestem Tuwimem). Niemniej jednak w niektórych wypowiedziach wyczuwam ton: "Granie jest lepsze niż niegranie", a niektórzy tak nawet mówią wprost [jeśli chcesz, mogę Ci przesłać linki na priva]. I to mi się bardzo nie podoba.

    OdpowiedzUsuń
  6. Albo jeszcze inaczej: pod pozorem czysto informacyjnego zastosowania tego hasła nierzadko kryje się ideologia, którą na potrzeby wpisu sprowadziłem tutaj do skrajności.

    OdpowiedzUsuń
  7. A nie ma sprawy, możesz wrzucić i moje, i swoje. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. No, ale przy mówieniu "pod pozorem tego sloganu siedzi ideologia", sprowadzasz już rozmowę do mówienia o konkretnych osobach i wypowiedziach. Wydaje mi się że wtedy po prostu lepiej robić to wprost, zamiast pisać ogólnikami - bo np. jest mniejsze ryzyko argumentu ze straw mana.

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tym że mój cel jest trochę inny. Nie chcę, żeby mój post sprowadzał się do krytyki konkretnych osób – chcę zwrócić uwagę na ogólny problem zideologizowania języka, w jakim mówi się o RPG. Czyli jeżeli ktoś za pięć lat zacznie mówić "Gry są do grania" i w domyśle: "teoretycy na Księżyc", to nadal będę mógł się odwołać do tego samego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Za zgodą Smartfoksa kopiuję poniżej jego mail. (Swoją odpowiedź już pominę, bo w sumie niewiele wnosi).


    _______________________________________

    Zasadniczo bardzo dobry wpis, świetnie podkreślający zarówno absurdalność jak i autorytaryzm ekipy od GnP. Problem w tym, że próbujesz dyskutować z ludźmi, którzy nie próbują rozmawiać, ale przedstawiać swoją rację jako niepodważalną. Za chwilę pewnie, któryś z nich napisze komentarz na Twoim blogu i tanią erystyką lub żałosną ironią obalać Twoje racje. Jesteś gotów na to, by sprowadzili Cię do swojego poziomu głupoty i chamstwa, a następnie pokonali swoją bronią.

    Z mojego punktu widzenia metoda jest jedna. Ignorować. Po wpisie Ariocha o ilości sesji ubarwionych złośliwościami pojawiło się niżej blisko 100 komentarzy (o ile dobrze pamiętam). Na czacie Go Play autor wpisu wprost pisał, że myśli, by napisać kolejny wpis i podkreślić, że zebrał więcej komentarzy raz pisząc niż inny udzielając się na Polterze (pardon, aborcji). Zasadniczo widać wyraźnie, że jedynym celem piszących z ekipy Ariocha jest prowokowanie flejmu, popatrz na ostatnie wyczyny Kaelliona, który u siebie na czacie napisał, że w sumie on nie potrzebuje Poltera, to jego rozmówcy go potrzebują. To z jakiego powodu komentuje? Zaiste nie wiem.

    OdpowiedzUsuń